niedziela, 19 stycznia 2014

Wizyta w Molescie, dzień 3. Poznajemy prawdę.

Wiemy, że nie opisałyśmy wczorajszego dnia, ale tak naprawdę nie wydarzyło się nic ciekawego, bo w końcu co ciekawego może być w zwiedzaniu bardziej różowej kopii Trottingham? Nic, a zwłaszcza gdy jest tyle różowego. Ale przejdźmy do dnia dzisiejszego.
Wstałyśmy rano, zjadłyśmy śniadanie, a potem poszłyśmy się pakować, ale zajęło nam to dłużej niż naszym mamom, więc szybko wzięłyśmy walizki i zeszłyśmy na dół. Ja, Moon, wlokłam swoją na kółkach za rączkę, a ja, Sun, wzięłam ją za pomocą magii. Teoretycznie mogłyśmy poczekać na służących, ale nie miałyśmy ochoty spędzić tu ani minuty dłużej. Dobiegłyśmy pod drzwi wejściowe, ale naszych mam nie było. Gdybyśmy przyszły pięć minut później nie byłoby nic dziwnego. Nasze mamy czekałyby na nas, a my spokojnie wsiadłybyśmy do rydwanów nieświadome prawdy, ale niestety los chciał, że zeszłyśmy właśnie wtedy, gdy krzyk Luny rozdarł ciszę.
- Zostaw nas! - wrzeszczała.
Pobiegłyśmy w tamtą stronę kompletnie zapominając o bagażach. W najciemniejszym zakątku holu Molestor zaatakował Celestię i Lunę! Rzuciłyśmy na niego i już po chwili leżał znokautowany na ziemi, a my siedziałyśmy na nim.
- Jak śmiecie! - wrzeszczał. - Jak śmiecie?! Jestem waszym ojcem!!!
Odskoczyłyśmy przerażone, a on wstał.
- Och, widzę, że nic nie wiecie - uśmiechnął się wrednie. - W takim razie może czas na rozmowę z waszymi matkami?
- Mamo? - zaczęłyśmy chórem.
Celestia i Luna wymieniły spojrzenia, po czym oznajmiły:
- Porozmawiamy gdy wrócimy.
Nie ma sensu opisywać podróży, gdyż była bardzo nudna i stresująca, ponieważ cały czas myślałyśmy o tej tajemnicy.
Gdy doleciałyśmy i wypakowałyśmy bagaże ulokowałyśmy się w pokoju Moon. Siedziałyśmy na jej łóżku owinięte w koc ze srebrnego kaszmiru, a nasze mamy usiadły na kanapie i opowiedziały nam całą historię od początku. Nie miałyśmy już żadnych tajemnic, a prawda chyba nam pomogła, bo teraz przynajmniej wiemy kim jesteśmy. Gdy poszły długo o tym rozmawiałyśmy i doszłyśmy do wniosku, że bez względu na naszego ojca i Molestynę, która okazała się być naszą przyrodnią siostrą, pozostaniemy takie same i nie staniemy się takie jak oni.
Aktualnie siedzimy i zajadamy się ciasteczkami z czekoladą przy pisaniu, więc stąd te okruchy.

piątek, 17 stycznia 2014

Wizyta w Molescie, dzień 1. Urodziny Molestyny

Siedziałyśmy w rydwanie, który miał nas zawieźć do Molesty. Normalnie podróżowałybyśmy tam na własnych skrzydłach, ale po pierwsze miałyśmy mnóstwo bagażu, a po drugie ja, Sunshine, no cóż... nie potrafię latać. Więc, jak już pisałyśmy zanim Sun przerwała leciałyśmy rydwanem, a mi już skrzydła ścierpły. Nie mogłam ich nawet rozłożyć. Ja i Sun leciałyśmy w jednym rydwanie, nasze mamy w drugim, a bagaże w trzecim. Ja, Moonshine, nudziłam się śmiertelnie. Zdążyłam już przeczytać wszystkie książki o Daring Do, a Sunshine nic tylko powtarzała zaklęcie. Usiadłam na miękko wyściełanej podłodze. Wcale nie miałam ochoty spędzić trzech dni w Molescie, a tym bardziej na dziewiętnastych urodzinach Molestyny. Spojrzałam się na siostrę, która dalej mamrotała te swoje zaklęcia. Westchnęłam i przymknęłam oczy. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam. 
Z racji tego, że w tamtym momencie Moon urwał się film, ja, Sun, opowiem co się działo w tym czasie. No w sumie to... Nic ciekawego. Uczyłam się zaklęć. Problem zaczął się dopiero gdy miałam obudzić Moon. W ogóle nie chciała wstać! Sprzedała mi nawet potężnego kopniaka, ale szybko znalazłam sposób. Byłyśmy jeszcze jakieś 10 mil od Molesty, więc miałam czas. Podniosłam Moonshine za pomocą swojej magii i wyrzuciłam ją poza krawędź rydwanu i poleciłam pegazom, które nas ciągnęły nie łapać jej. Moon oprzytomniała bardzo szybko i już po chwili stała w rydwanie, bardzo zła, ale zaraz jej przeszło. Stałyśmy i patrzyłyśmy na widoki. Miasto, a właściwie cały kraj był urządzony w rustykalnym stylu. Przypominał nieco Trottingham. Wąskie, brukowane uliczki, domy bielone wapnem, czerwone dachówki. Krajobraz jak z pocztówki. Po środku za to wnosił się pałać. Nic dodać nic ująć. Nie za piękny, ale też nie jakoś zwyczajny. Po prostu pałac. Po wylądowaniu i przywitaniu służące zaprowadziły nas do naszych sąsiadujących ze sobą komnat, żebyśmy się odświeżyły. Ubrałyśmy się w suknie i zeszłyśmy do głównej sali pełnej przyjaciół i prezentów Molestyny. Gdy nas zobaczyła arogancko spytała się czy mamy dla niej prezenty. Molestyna jest od nas prawie dwa razy wyższa, ma krzywe zęby i jeszcze ten jej wredny i piskliwy głos, przez co jest trochę straszna. Gdy dałyśmy jej prezenty zastanawiała się co od nas dostała. Ja, Moon, dałam jej pierwszy tom serii o Daring Do, a ja, Sun, dałam jej księgę z najciekawszymi według mnie zaklęciami, sama wybierałam zaklęcia do tej księgi. Gdy rozpakowała prezenty zaczęło się jej gadanie.

 -Jak śmiecie dawać mi na moje dziewiętnaste urodziny jakąś dziecinną książkę o jakimś tam pegazie i denną księgę z beznadziejnymi zaklęciami. Wstydźcie się małolaty, już moje przyjaciółki przyniosły dla mnie sto razy lepsze prezenty niż wasze marne książeczki.

Po tych słowach za Molestyną pojawiły się jej przyjaciółki. Było ich dziewięć, wszystkie wysokie ale nie tak wysokie jak Molestyna. Trzy z nich były pegazami, cztery jednorożcami, a dwie kucykami ziemskimi. Wszystkie były chude jak anorektyczki, może nawet nimi były. Otoczyły nas i zaczęły się z nas wyśmiewać. Wyobraźcie to sobie, otacza was dziesięć prawie dwa razy wyższych od was klaczy, chudych jak patyk z wielkimi oczami które patrzą na was. Dwadzieścia wielkich oczu wlepionych w was i jeszcze śmiech, głośny śmiech i jeszcze wytykanie wad, a to ta która nie umie latać, a to zapewne za która nie umie czarować. To było straszne więc uciekłyśmy i zaczęłyśmy szukać naszych mam. Stały przy stole z przekąskami a koło nich przechadzał się jakiś ogier, to był Molestor, ojciec tej wredoty, Molestyny. On chyba... podrywał nasze mamy! Gdy do nich podchodził one się odsuwały od niego, to wyglądało jakby kiedyś im coś zrobił i teraz bały się że zrobi to znowu. Podbiegłyśmy do naszych mam, a one zaprowadziły nas w cichsze miejsce. Gdy się odwróciłyśmy ujrzałyśmy Molestora stojącego w tym samym miejscu co wcześniej, uśmiechnął się do nas, to było dziwne. Gdy byłyśmy już w tym najcichszym miejscu opowiedziałyśmy naszym mamą co się stało, a one powiedziały nam byśmy się trzymały z dala od przyjaciółek Molestyny i byśmy starały się dobrze bawić. Nagle usłyszałyśmy jak tłum kucyków śpiewa sto lat wiec podeszłyśmy bliżej i zobaczyłyśmy jak na sale wjeżdża wielki dwu i pól metrowy różowy tort. Na samym szczycie tortu było wetknięte dziewiętnaście różowych świeczek. Po skończeniu śpiewania Molestyna podleciała do świeczek i zdmuchnęła je. Gdy klacz stanęła na posadzce zebrał się przy niej tłum i zaczęli składać jej życzenia, nawet nasze mamy złożyły jej życzenia ale my nie miałyśmy zamiaru tego zrobić. Niestety jak na złość podeszła do nas Molestyna.

 -A wy czego mi życzycie z okazji urodzin, co?

Powiedziałyśmy jej chórem wszystkiego najlepszego i spełnienia marzeń, potem odwróciła się i poszła w stronę tortu. Ja, Sun, powiedziałam Moon by zajęła dla mnie miejsce przy naszych mamach, a ja pójdę po kawałki tortu dla mnie i dla niej. Ustawiłam się w kolejce, kilka kucyków przede mną stała Luna więc moja mama siedziała zapewne przy stole z Moon. Tym czasem gdy Sun stała w kolejce która była długa ja, Moon, rozmawiałam z Celestią na temat przyjęcia, lecz po chwili pojawiła się moja mama i zajęły się jedzeniem, więc musiałam czekać na Sun do puki nie wróci z ciastem. Tym czasem ja, Sun, brałam dla nas ciasto, te kawałki były ogromne nie wiem czy je całe zjemy. Uniosłam talerze z ciastem za pomocą magii i powędrowałam do mojego miejsca. Położyłam talerz z ciastem dla Moon i gdy miałam położyć mój talerz ktoś mnie popchną i upuściłam talerz na podłogę, który się zbiła a ciasto rozmazało się na podłodze. Odwróciłam się by sprawdzić kto mnie popchnął, była to pegazica, jedna z przyjaciółek Molestyny. Ze smutkiem odwróciłam się w stronę stołu i wtedy Moon przesunęła swój talerz w moją stronę i powiedziała że mogę zjeść połowę jej kawałka bo i tak sama takiego wielkiego nie zje. Po zjedzeniu tortu ktoś włączył muzykę i wszyscy prócz nas i naszych mam zaczęli tańczyć. Siedziałyśmy jeszcze tak gdzieś z piętnaście minut, a potem nasze mamy powiedziały byśmy potańczyły trochę. Wstałyśmy z krzeseł i zaczęłyśmy tańczyć, a nasze mamy stały niedaleko nas i o czymś rozmawiały, znowu, o czym one tam ciągle rozmawiają, ciekawe. Impreza skończyła się wczesnym wieczorem bo było sporo do sprzątania. Zjedliśmy kolację i poszłyśmy do swoich pokojów. Byłyśmy strasznie zmęczone tą imprezą. Nagle na zewnątrz rozpętała się okropna burza. Niestety ja, Sun, boje się burzy więc poszłam do pokoju Moon. Tak jak myślałam Moon jeszcze nie spała, zapytałam się jej czy mogę z nią spać, A że łóżko było duże zmieściłyśmy się na nim we dwójkę. I tak minął nam pierwszy dzień w Molescie.